Teksty homilii » Homilia bpa Tadeusza Rakoczego - 31.01.2010
Homilia ks. bp. Tadeusza Rakoczego wygłoszona w czasie Mszy św. sprawowanej w intencji wspólnoty Apostolstwa Dobrej Śmierci diecezji bielsko-żywieckiej w dniu 31 stycznia 2010r w parafii św. ap. Piotra i Pawła w Skoczowie.
Umiłowani bracia i siostry!
Rodzino, wspólnoto parafialna p.w. św. Ap. Piotra i Pawła w Skoczowie. Drodzy siostry i bracia, którzy stanowicie tę szczególną rodzinę w naszej diecezji, jaką jest Apostolstwo Dobrej Śmierci, zgromadzeni na tej szczególnej uroczystości związanej z przeżywaną jeszcze, zgodnie z naszą bogatą tradycją, tajemnicą Bożego Narodzenia. Zgromadziliśmy się dzisiaj na Mszy św., w tej wspólnocie Apostolstwa Dobrej Śmierci, by zgodnie z tym, co przed chwilą śpiewaliśmy: „będę wysławiał pomoc Twoją Panie, wychwalać dobroć Boga i dziękować mu za nie”. Całym sercem śpiewamy, „wysławiamy Boga i dziękujemy Mu za Jego nieskończone łaski”, i w ten sposób szczególny dziękuję Mu za każdą i każdego z was i cieszę się, że ADŚ tak wspaniale rozwija się w naszej diecezji. Można to, uznać za szczególny znak naszych czasów. Współczesny człowiek z jednej strony oddala od siebie myśl o tym, że ma umrzeć i żyje tak, jak by to miało nigdy nie nastąpić. Ale na szczęście jest wielu ludzi takich, którzy zastanawiają się nad tym i przygotowują wygodne zejście z tego świata i wejście do Królestwa Niebieskiego. I wasz apostolat wyrasta właśnie z tej drugiej, mądrej postawy. Stanowi wspólnotę ludzi roztropnych, pokornych wobec Boga i Jego przeznaczeń i jest bardzo prężny. Koordynowany przez ks. Alojzego Zubera, tutejszego proboszcza działa już w 50-ciu parafiach naszej diecezji. Bardzo pragniemy wszyscy, by zataczał coraz szersze kręgi i obejmował swym zasięgiem, coraz więcej ludzi. Wszystkim nam zależy, aby się przecież przygotować dobrze do końca, do tej nieuchronnej chwili, aby stanąć jak przystało na człowieka – dziecko Boże, wobec tej godziny, której się nie domyślamy. Cieszę się, że już kolejny raz, jest z nami krajowy duszpasterz ks. Antoni Żebrowski, misjonarz Świętej Rodziny z Górki Klasztornej i razem ze wszystkimi obecnymi tu kapłanami. Witam jego i was wszystkich serdecznie.
Człowiek współczesny odrzuca często myśl o śmierci, która jeśli jest, to uważa, że nie dla niego i odrzuca Boga samego. W tej pierwszej wmawia, że wystarcza sam sobie. Nie uznaje prawdy o tym, czym jest istota ludzka, o jej powołaniu i przeznaczeniu. Często traci poczucie, że został stworzony i pomimo świadomości i swej ograniczoności uważa, że powinien oprzeć tylko na sobie i realizować tylko siebie i sam o sobie stanowić. Jego życie, poczynania, sposób myślenia, to jeden wielki sprzeciw. Tym sprzeciwem jest mocno naznaczony współczesny świat. Nie tylko współczesny świat, w którym żył Chrystus, też pełen był sprzeciwu. W dzisiejszej ewangelii czytamy, że Syn Boży natrafił na niego już na samym początku swego posłannictwa w rodzinnym Nazarecie. Gdy przypomniały się słowa, proroka Izajasza: „Dał poznać swoim ziomkom, że odnoszą się one właśnie do niego, że On jest tym zapowiedzianym Mesjaszem Bożym”, najpierw powstało zdziwienie, potem niedowierzanie, a w końcu słuchacze unieśli się gniewem i gotowi byli strącić Go z góry, na której zbudowany był Nazaret. On jednak przeszedłszy wśród nich oddalił się. Było więc tak, jak zapowiedział prorok Jeremiasz: „będą walczyć przeciwko Tobie, ale nie zdołają Cię zwyciężyć, gdy Ja jestem z Tobą – mówi Pan Bóg, by Cię ochraniać. Było tak, jak mówi św. Jan:” Na świecie było Słowo, a świat stał się przez Niego, lecz świat Go nie poznał, przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli”. A więc, sprzeciw i odrzucenie Go, od samego początku towarzyszyły Jezusowi i niezmiennie Mu towarzyszą. Jak gdyby nie przyszedł, by dać nam nadzieję, by na zbawić, by zlać na nas miłość i prosić o naszą miłość. Prosić, bo On, jak pisał papież Benedykt XVI nie chce nas przytłoczyć siłą, sprawiać, że boimy się Jego wielkości, On prosi o naszą miłość. Nie pragnie od nas niczego innego, jak tylko naszej miłości, o której tak wspaniale słyszeliśmy przed chwilą, wspaniałe słowa św. Pawła w liście do Koryntian: „Bóg przyszedł w swojej miłości, byśmy nauczyli się żyć w miłości, mądrości i wolności Dzieci Bożych”. Nie przymusza nas siłą do niczego. Miłość bowiem szanuje wolność i każdy i każda z nas decyduje, czy pozostawić Go bezdomnym, czy też pozwolić Mu zamieszkać w sobie. Gdy Jezus narodził się w noc betlejemską przyjęły go troskliwie ręce Matki i dzisiaj przychodzi do nas, pragnie by przyjęły Go nasze serca. Ale nie przychodzi bez niczego. Przynosi ze sobą światło, nadzieję, pokój i wzywa nas, abyśmy to światło nadziei i pokój wnieśli do naszych domów, wsi i miast. Pragnie tym światłem, rozgrzać i rozjaśnić nasze serca, domy szkoły, zakłady pracy, wszystkie środowiska naszego życia. Pragnie, nam pomóc żyć. Czy jednak, pytał Benedykt XVI, Zbawiciel jeszcze coś znaczy? Czy jest jeszcze potrzebny Zbawiciel człowiekowi, który dotarł na księżyc i na Marsa i usiłuje opanować wszechświat? Człowiekowi, który nie stawiając sobie granic wnika w sekrety natury i potrafi odczytać nawet kod ludzkiego genotypu? Czy potrzebuje Zbawiciela człowiek, który wymyślił przekaz interaktywny w wirtualnym oceanie internetu i dzięki współczesnym zaawansowanym technologiom multimedialnym przekształca ziemię? Czy potrzebny jest mu, wielki wspólny dom, czy raczej mała globalna wioska? My wiemy, że potrzebuje. Ale on, człowiek, często nie wie. A nierzadko uważa, iż wie, że nie potrzebuje. I to jest największy dramat współczesnego człowieka. Przedwczoraj opowiadał mi jeden ksiądz proboszcz, że w czasie kolędy spotkał dwóch młodych ludzi współżyjących bez sakramentu małżeństwa. Nie macie przeszkód, dlaczego więc nie wzięliście ślubu? A my wybraliśmy nowoczesność. Mój Boże. Modlę się, by nie utkwili w tej nowoczesności, jak się mówi postmodernistycznej, którą się zgubnie zafascynowali. Bóg, który umiłował świat, a w świecie człowieka, dał Syna Swego Jednorodzonego. Ten Syn stał się jednym z nas, aby jak mówił sługa Boży Jan Paweł II w Warszawie 14 czerwca 1987 roku: „By w całym wszechświecie stworzonym z miłości ktoś wreszcie odpowiedział taką samą miłością, aby ktoś wreszcie wypełnił swoim życiem i śmiercią – oto będziesz miłował z całego serca i ze wszystkich sił, aby ktoś wreszcie umiłował do końca Boga w świecie, Boga w ludziach i ludzi w Bogu. Człowiek jednak nie zawsze, ale często, w najlepszym wypadku pozostaje bierny, zazwyczaj zaś przyjmuje postawę sprzeciwu o Bogu. I opór ten w ostatnich czasach narasta i przybiera postać negacji Boga, postać ateizmu. Żyć tak, jakby Boga nie było, ale nie jest to w stanie w niczym zmienić samego faktu, jakkolwiek Bóg byłby odrzucony, jakkolwiek ludzie urządzali by swoje życie, jakkolwiek ignorowali by Boga i egzystowali tak, jakby On nie istniał, jakkolwiek daleko poszła by negacja grzechu, nic nie zmienia tego zasadniczego faktu – Bóg był i jest, trwa w dziejach ludzkości i w dziejach wszechświata. Trwa, albowiem Syn Boży, umiłował człowieka, aż do końca i tę miłość do końca uczynił sakramentem Swojego Kościoła. Sakramentem całej ludzkości w Kościele, sakramentem, który jest w nas i który jest nasz. W żadnym sakramencie, mówił ksiądz Piotr Skarga, tak właśnie mówić nie może, iż mój jest Chrystus, jak w tym sakramencie. Mój jest, bo Go pożywam, bo we mnie jest, o jaka to pociecha, mnie słabego jak trzcina. Jaka to pociecha mnie grzesznemu, gdy tak czystego ciała pożywam, jakim weselem mnie smutnemu, gdy Pana Chwały mam z sobą. Ale, nie wszystkim jest to pociecha i wesele jak naszemu narodowemu kaznodziei . Nie wszyscy przecież pożywają, to czyste ciało, nie wszyscy chcą je pożywać, dla wielu Chrystus jest znakiem sprzeciwu. Jakkolwiek jednak, sprzeciw ten by się zwiększał w dziejach ludzkich serc, w dziejach społeczeństw całej ludzkości, Jezusowa miłość pozostaje bez końca po stronie człowieka, a On pozostaje z nim w pełni tej miłości. W pełni, albowiem miłość ta, zna tylko pełnię, a jest to pełnia Boga. Wszystko, co rozpoczyna się na ziemi wcześniej czy później się kończy, jak trawa na polu, która wiosną wschodzi a jesienią więdnie. Jedynie ludzka istota otrzymuje w Sakramencie Chrztu życie nowe, życie łaski, które pozwala jej nawiązać osobistą korelację ze Stworzycielem i to na zawsze na całą wieczność. Jednakże, może ona, też to nowe życie w sobie zgasić poprzez grzech i popaść w stan, które Pismo Święte nazywa, długą śmiercią. Ale, o ile dla innych stworzeń przeznaczeniem nie jest wieczność, śmierć oznacza koniec istnienia na ziemi, o tyle dla nas grzech otwiera otchłań, która mogłaby pochłonąć człowieka na zawsze, gdyby Ojciec, który jest w niebie nie wyciągnął do nas swojej ręki. Bóg jednak postanowił nas zbawić. A postanowiwszy to, wstąpił na drogę otchłani śmierci, aby każdy człowiek, również ten, który upadł tak nisko, że już nie widzi nieba, ażeby mógł znaleźć Bożą rękę i uchwyciwszy się jej wyjść z ciemności i znów zobaczyć światłość dla której został stworzony. Wszyscy wiemy w głębi serca, że nasze istnienie to pragnienie życia, dążenie do jego pełni, do zbawienia. Wszyscy też, niestety przez słabość i grzeszne życie, schodzimy czasem z tej drogi, ale wszyscy też zawsze możemy się nawrócić, to znaczy zrozumieć swoje powołanie i przeznaczenie, sens życia i śmierci, odnawiać swoje głębsze ja, a zarazem swoje wyższe ja. Wyższe, ponieważ w stosunku do otaczających nas stworzeń świata widzialnego, jesteśmy wyżej i zostaliśmy powołani do panowania nad nimi. Głębsze, ponieważ w stosunku do wszystkich stworzeń jesteśmy głębiej. Tam sięgamy korzeniami swojego ducha, gdzie one nie sięgają. Człowiek zasadniczo różni się od wszystkiego, co żyje na ziemi miarą swojego istnienia. Dlatego nie spełni się poprzez cały widzialny świat, chociaż by, panując nad nim coraz bardziej rozszerzał skalę wielorakiego rozwoju i postępu. Cóż pomoże człowiekowi choćby cały świat pozyskał, nie spełni się. Pamiętaj, że jesteś prochem i w proch się obrócisz. Jakże się więc spełnić? Jakże człowiek ma siebie spełnić przez świat, skoro ten świat wpisuje weń zniszczenie i grób, nieodwracalny z konieczności. Przychodzi przecież po nim choroba, cierpienie i śmierć spycha człowieka do swojej powierzchni i może się bez niego obejść. Trzeba za tym, ażeby człowiek przeżył dogłębnie prawdę o swoim definitywnym niespełnieniu, o wymiarach doczesnego świata w wymiarach stworzenia. Wprawdzie mogłoby być jakieś spełnienie częściowo doraźnie, ale ostateczne definitywne nie. W proch się obrócisz. Trzeba, aby to człowiek usłyszał jakimś wewnętrznym słuchem swojego bytu. Człowiek nosi w sobie przecież zarodek nieśmiertelności i zrozumie, że poza Bogiem nie ma życiowego spełnienia. Nawracajcie się przyjmujcie ewangelię i dalej głoście orędzie o zazdrosnej miłości Boga do Człowieka, o miłości takiej, która nie zawahała poświęcić Syna grzechem, uczynić tego, który nie miał grzechu, abyśmy w nim stali się sprawiedliwością Bożą i tylko ona może poprowadzić w to miejsce, w którym może dokonać się nawrócenie. Nawrócenie, to odkrycie dwóch podstawowych prawd, pierwsza to, że nie jesteśmy twórcami samych siebie lecz dziełem Boga samego, a druga to, że przemija postać tego świata a wraz z nią człowiek. Nie może on nie przeminąć, miarą naszego życia jest lat siedemdziesiąt, osiemdziesiąt gdy jesteśmy mocni, powiada psalmista. Przychodzi w pewnym momencie choroba cierpienie i śmierć, człowiek musi umrzeć i opuścić ten świat, w którym pokładał nadzieję. Nie spełni się w doczesności, spełnić się może jedynie w Bogu i nawrócenie, to odkrycie prawdy o własnej przemijalności, ale uznanie także w sposób wolny i z miłością, że we wszystkim należymy do Boga, że On jest naszym ostatecznym spełnieniem, że nasze życie choćby dostatnie tu na ziemi nie ma sensu i pięknie się doprawdy dziś złożyło, że nasze wyrastające z liturgii słowa rozważania o przemijaniu umieraniu i potrzebie nawrócenia snujemy właśnie we wspólnocie ludzi zrzeszonych w Stowarzyszeniu Matki Bożej Patronki Dobrej Śmierci zwanej Apostolstwem Dobrej Śmierci będącej formą apostolstwa, który w sposób szczególny uwrażliwia na ostateczny cel życia człowieka, przypominając wszystkim z prawdziwą mądrością dzieci Bożych, że dobrze żyć to wiele, ale dobrze umrzeć to wszystko i wasza obecność w kościele to wielka nadzieja i wielki dar. Wielkim darem jest to, co ofiaruje wasza modlitwa, wypraszanie u Boga łaski wytrwania w dobrym dla sprawiedliwych, nawrócenia dla grzeszników i upraszania dobrej śmierci dla wszystkich, wasze nakierowanie i pomoc w ukierunkowanie myśli ludzkiej na trwanie w łasce uświęcającej i gotowość do śmierci w każdej chwili. Wasze nabożeństwo do Matki Bożej pod specjalnym wezwaniem Matki Boskiej Dobrej Śmierci, wasze zapewnianie zasług płynących ze wspólnych modlitw, wasze przypominanie o prawie człowieka do godnej śmierci, to znaczy do prawa z czystym sercem, do pojednania się z Bogiem i z drugim człowiekiem, ze świadomością przychodzenia do domu kochającego Ojca. Wielkie to do prawdy dary, za te dary, modlitwy, świadectwa Apostolstwa dziękuję. Prośmy Jezusa Chrystusa, aby wam błogosławił i prowadził nieustannie do swojego królestwa, byśmy z tej drogi nigdy nie schodzili, by nas zachował od nagłej, niespodziewanej śmierci. I prośmy, Matkę Najświętszą, by nas otaczała płaszczem macierzyńskiej miłości i po zakończeniu ziemskiego życia, okazała nam owoc swojego łona. Z Bożą i naszą Matką, z naszymi świętymi patronami, wołamy z głębi naszej wiary ufności w Boże miłosierdzie. O Panie Boże nasz, zadziwiający w twoich przyjściach do nas słabych ludzi, nie pozwól byśmy zgasili w nas Twojego ducha, nawracaj nasze serca ku pełnej miłości ku Ciebie i wszystkich ludzi, naszych braci i siostry, podtrzymuj w nas zawsze czujność i otwartość, byśmy teraz oddawali cześć Twojemu Imieniu i na wieki żyli w Twojej chwale niebieskiej. AMEN.